Pomiń polecenia Wstążki
Przeskocz do głównej zawartości
​​​​​​​​
SRudnicki.jpg Sędzia Sądu Najwyższego Andrzej Ryński​​​
 
           W dniu 15 czerwca 2019 roku na „starym” cmentarzu w Kielcach, pożegnaliśmy ś.p. Andrzeja Ryńskiego. Naszego Izbowego Andrzeja, a właściwie Andrzejka.
           
S.Z.
laur.gif 
          Andrzejku, ​​​​
          kieruję te słowa nie tylko do pani Małgosi, do pani Oli i do pana Przemka, ale także do Ciebie, a nawet przede wszystkim do Ciebie, bo wiem, że nas słuchasz, wiem, że nas obserwujesz z niebieskiej chmurki, wiem, że jesteś z nami. Tylko trochę inaczej niż dotąd jesteś z nami.​​​
          A zatem, Andrzejku, kiedy poniedziałkowym porankiem przyszła ta wiadomość, ta wiadomość najgorsza z możliwych, przez cały dzień zadawałem sobie pytania - dlaczego tak szybko ? dlaczego za szybko ? dlaczego już teraz od nas odszedłeś ? Jestem przekonany, że tego ranka, a potem przez cały dzień, każda i każdy z prawie trzydzieściorga Twojego rodzeństwa - bo byliśmy przecież i mimo wszystkie przeciwności losu mam nadzieję, że nadal jesteśmy jak trzydzieścioro izbowych braci i sióstr - że zatem wszyscy z tej trzydziestki zadawali sobie takie właśnie pytania. Dla mnie, Andrzejku, były ono bardzo trudne i z tego powodu, że od trzech lat czułem się nadto jakby i ojcem całej tej trzydziestki, a więc i Twoim ojcem, a zatem Twoje odejście odczułem trochę tak, jak rodzic odczuwa odejście jednego z dzieci. A dzieci nie powinny odchodzić przed swymi rodzicami. To zaburza porządek przyrody. Gdy jednak w poniedziałek wieczorem spojrzałem na Twoją fotografię, którą w międzyczasie umieściliśmy na internetowej stronicy Sądu Najwyższego, gdy pomyślałem o całym Twoim życiu, uświadomiłem sobie, że pytania: dlaczego tak szybko ? dlaczego za szybko ? dlaczego już ? - są, być może, przynajmniej z jednego, bardzo ważnego punktu widzenia, wadliwie postawione. Ta sama myśl odżyła przed chwilą, gdy Darek Zawistowski, przemawiając w imieniu Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, przypomniał najważniejsze etapy Twojego życia zawodowego, Twoje osiągnięcia, Twoje sukcesy.
          Przypomniały mi się bowiem słowa Lucjusza Seneki, że „długości życia nie należy mierzyć liczbą lat, ale użytkiem, jaki z nich czynimy”. Dlatego, że „nie samo życie jest dobrem, ale życie dobre”. Dlatego, że życie jest nam nie tylko dane, ale i zadane. Ty, Andrzejku, uczyniłeś dobry użytek z lat, które Ci były dane. Żyłeś życiem dobrym i w sferze prywatnej i w sferze zawodowej. Mogli to obserwować najpierw ci, którzy zetknęli się z Tobą w Ostrowcu, potem ci, którzy mieli z Tobą kontakt w Kielcach i w Krakowie, a przez ostatnie lata my – Twoi koledzy i przyjaciele z Warszawy.
          Jeszcze raz przywołam Senekę młodszego: „Nie za mało czasu mamy, ale za wiele tracimy. Nie otrzymaliśmy życia krótkiego, ale to my sami czynimy je krótkim”. Tak, Andrzejku, udowodniłeś nam wszystkim, że życie jest długie nie wówczas, gdy długo trwa, ale gdy jest pełne treści.
          I po raz trzeci słowa tego samego filozofa sprzed blisko dwóch tysięcy lat, ale tak bardzo aktualne: „Jak w małego wzrostu ciele może być doskonały człowiek, tak też w mniejszym przeciągu czasu może zmieścić się doskonałe życie”. To też słowa, które tak znakomicie pasują do Ciebie i do Twojego życia, Andrzejku. W tych sześciu dziesiątkach potrafiłeś zmieścić życie doskonałe. Świadczą i długo będą jeszcze o tym świadczyć Twoje wypieszczone uzasadnienia. Świadczą o tym zamieszczane na portalach społecznościowych wspomnienia tych, którzy zdawali u Ciebie egzamin sędziowski i tych, którzy chodzili na Twoje wykłady, czy to w szkole krakowskiej, czy podczas konferencji organizowanych przez poszczególne sądy.
          Wiele wieków po Senece, Kierkegaard pytał: „Jeżeli nic nie tworzę, to po co żyję ? I przestrzegał przed tym, abyśmy ze wspaniałego pożaru życia nie wynieśli jedynie pogrzebacza. Ty już nie musisz zadawać sobie takiego pytania, Andrzejku, a my wiemy, jakiej udzieliłeś na nie swym życiem odpowiedzi. Wiedziałeś po co żyjesz. Dlatego wiele stworzyłeś. Stworzyłeś wspaniałą rodzinę, piękny - i w przenośni i w fizycznym sensie tego słowa - dom, dałeś życie wspaniałym dzieciom, z których byłeś tak dumny. Zawsze będę pamiętał, z jaką pasją opowiadałeś, na przykład, o sukcesach tenisowych pani Oli , która kolejne turniejowe rundy przechodziła nie tylko wówczas, gdy wpadła na zawodniczkę o nazwisku Bye. To jedna z Twoich ulubionych anegdot, Andrzejku, widzisz, pamiętam, pamiętamy ją. Nie traciłeś swego czasu, Andrzejku, wykorzystywałeś go do maksimum. Potrafiłeś go podzielić pomiędzy ciężką prace, która przynosiła Ci sukcesy, ale i życie rodzinne, a po trosze także i uciechy życia z przyjaciółmi. Życie Twoje było pełne treści i mierzone tą właśnie miarą było życiem spełnionym.
          Nie żegnam Cię, Andrzejku, bo będziemy się spotykali na codziennym kawowym kwadransie, a czasem i dwóch, w kawiarence Sądu Najwyższego. Dyskutując o naszych codziennych kłopotach, a jest ich przecież coraz więcej i o spornych problemach prawnych, będziemy myśleli także o Tobie, a Ty nam z tej swojej niebiańskiej chmurki będziesz podpowiadał najlepsze rozwiązania. Zawsze tym swoim spokojnym głosem i z tym swoim nieśmiałym uśmiechem. Nie żegnam Cię, bo my będziemy z Tobą, a Ty będziesz z nami także w trakcie kolejnych izbowych konferencji, jeśli jeszcze w ogóle będzie nam dane je zorganizować, czy podczas wieczornych wizyt na którymś z warszawskich kortów. Nie żegnam Cię, bo jeśli uda nam się żyć tak dobrze, pracowicie i uczciwie, jak Ty żyłeś, to spotkamy się także twarzą w twarz. To jedynie problem czasu. A tego, kiedy ten czas nadejdzie, nie wie nikt z nas. To ostatnie stwierdzenie, to kolejna ważna lekcja, której nam udzieliłeś, Andrzejku.
 
 
 
WSPOMNIENIE
 
          Pana Sędziego Andrzeja Ryńskiego poznałam w 2012 r. w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury w Krakowie, gdzie prowadziliśmy zajęcia dla aplikantów aplikacji ogólnej. Pan Sędzia był wtedy Sędzią Sądu Apelacyjnego w Krakowie delegowanym do orzekania w Izbie Karnej Sądu Najwyższego. To co wówczas zapadło mi w pamięci, to nadzwyczajna wręcz życzliwość jaka biła od Pana Sędziego. Pomimo różnicy wieku, a przede wszystkim doświadczenia zawodowego, które nas dzieliły, Pan Sędzia swoją postawą i zachowaniem sprawił, że ta współpraca była prawdziwą przyjemnością. W głębi serca życzyłam Mu wówczas, aby ta czasowa delegacja zakończyła się nominacją na sędziego Sądu Najwyższego. Moje życzenie w szybkim czasie się spełniło i kiedy po drugim urlopie macierzyńskim miałam wrócić do swoich obowiązków asystenckich w Sądzie Najwyższym okazało się, że będę współpracować z jednym z tzw. nowych sędziów, którym był Pan Sędzia Andrzej Ryński. Nieco onieśmielona faktem, że mam z Panem Sędzią zajmować wspólny gabinet, liczyłam dni do powrotu.
          Pamiętam naszą pierwszą rozmowę telefoniczną, kiedy Pan Sędzia zapewnił mnie, że w naszym gabinecie wszystko jest dla mnie przygotowane, a On sam bardzo czeka na tę współpracę. Ciepłe słowa, otwartość i niezwykła życzliwość sprawiły, że powrót do pracy okazał się łatwiejszy niż mogłam przypuszczać. Naszą współpracę zaczęliśmy dokładnie w kwietniu 2015 r. Pan Sędzia od samego początku dał się poznać jako Osoba niezwykle otwarta, a jednocześnie pełna pasji i zaangażowania dla swoich obowiązków zawodowych. Za sobą miałam już wówczas prawie 10 lat asystentury, z różnymi sędziami, na różnych szczeblach sądownictwa, ale po raz pierwszy uderzyło mnie, że Sędzia, z tak ogromną wiedzą i doświadczeniem zawodowym, traktuje asystenta jak równoprawnego partnera do rozmowy merytorycznej, radzi się, wysłuchuje stanowiska. Myślałam wręcz, że to jakże często używane przez Pana Sędziego zapytanie „Pani Joanno, ciekaw jestem, co Pani na ten temat myśli?”, jest nieco z przekory, ale myliłam się, bo Pan Sędzia naprawdę był ciekaw, co ja mam do powiedzenia. Na przestrzeni lat zrozumiałam, że ta ciekawość wynikała także z faktu, że Pan Sędzia z racji szkoleń i nauczania aplikantów, adwokatów, czy doktorantów naprawdę miał do tego „serce”, by nie tylko nauczać, ale także i słuchać innych. Liczył się z moim zdaniem i sugestiami odnośnie spraw. Jednocześnie fakt, że razem zajmowaliśmy gabinet sprawiał, że mogliśmy się bliżej poznać, a w perspektywie czasu śmiem twierdzić, że także zaprzyjaźnić. Pan Sędzia od samego początku obdarzył mnie nie tylko szacunkiem, ale i ogromnym zaufaniem. Nie ukrywam, że to drugie nieco mnie onieśmielało, bo dotyczyło zarówno zaufania w sferze przygotowania poszczególnych spraw, ale także i zaufania w kwestii organizacji czasu pracy. Szybko jednak okazało się, że w ten sposób Pan Sędzia dodał mi wiary we własne możliwości i sprawił, że swoją pracę chciałam wykonać rzetelnie i terminowo.
          Z biegiem kolejnych miesięcy wspólnego urzędowania w jednym gabinecie obserwowałam także jak budzą się do życia relacje koleżeńskie pomiędzy sędziami w Sądzie Najwyższym. Z pełną śmiałością mogę bowiem stwierdzić, że Pan Sędzia Andrzej Ryński był duszą towarzystwa, Osobą powszechnie lubianą i szanowaną. W krótkim czasie zaskarbił sobie sympatię wielu Kolegów i Koleżanek, a nasz wspólny gabinet, dzięki Osobie Pana Sędziego, zawsze tętnił życiem. Pan Sędzia miał bowiem tę przypadłość, że w zasadzie nigdy nie odmawiał i jak sam mawiał, był mało asertywny. Wizyty w naszym gabinecie miały zatem różnoraki charakter. I tak, Pan Sędzia organizował koleżeńskie rozgrywki w tenisa, który był zresztą Jego ukochanym sportem. To właśnie Pan Sędzia mobilizował Kolegów na wspólne obiady, wieczorne wyjścia towarzyskie, rezerwował bilety do teatru, a także organizował koleżeńskie wyjazdy.
         Myślę dziś sobie, że właśnie ta prostolinijność, otwartość i uśmiech na twarzy powodowały, że ludzie wprost lgnęli do Pana Sędziego. To co było charakterystyczne, to fakt, że Pan Sędzia utrzymywał kontakty nie tylko z tymi, z którymi aktualnie pracował. Do Pana Sędziego Andrzeja Ryńskiego dzwonili Koledzy i Koleżanki z całej Polski, z sądów i prokuratur rejonowych,  z sądów okręgowych i apelacyjnych, adwokaci i radcy prawni. Należy bowiem wyraźnie podkreślić, że to nie tylko cechy charakteru sprawiły, że Pan Sędzia przyciągał do siebie ludzi, ale także Jego ogromna wiedza i doświadczenie zawodowe. Przy rozstrzyganiu spraw Pan Sędzia miał swoje zdanie, był przygotowany pod względem prawnym, a także w zakresie znajomości akt, chciał i potrafił dyskutować, podawał rzeczowe argumenty, a jednocześnie szanował odmienne stanowiska Kolegów i Koleżanek, starając się je zrozumieć. Przytłoczony często nadmiarem obowiązków, nigdy nie pozwalał sobie na nieprzygotowanie do sprawy. Podziwiałam Jego zapał i zaangażowanie, że potrafi jednego dnia być na szkoleniu aplikantów w Krakowie, innego na studiach doktoranckich, a kolejnego wracał do Warszawy i już o 5 rano czytał akta w gabinecie. W tym ferworze pracy i bardzo często zmęczenia Pan Sędzia miał jeszcze jedną przepiękną cechę. Mianowicie, nigdy nie przenosił swojego samopoczucia na grunt zawodowy, innymi słowy, nie okazywał zmęczenia, irytacji czy zdenerwowania. Pan Sędzia zawsze witał mnie z uśmiechem i dobrym słowem. Trzeba również powiedzieć, że w tym całym zaangażowaniu Pana Sędziego w pracę i obowiązki zawodowe, cały czas wiele miejsca pozostawało dla spraw osobistych i rodzinnych. Pan Sędzia bardzo często poruszał tematy rodzinne i zawsze podkreślał, że rodzina jest w życiu najważniejsza. Często powracał do lat swojego dzieciństwa, opowiadał o Sandomierzu, Rodzicach i Dziadkach. Doceniał to, na co w życiu tak ciężko pracował. Wspominał czasy dzieciństwa, kiedy to wakacje spędzał na wsi u dziadków, a nudę zabijał czytając książki z wiejskiej biblioteki. Dlatego też, kiedy organizował wyjazdy czy spotkania dla rodziny, autentycznie cieszył się, że może im zapewnić lepszy byt i pomóc swoim dzieciom. Sam sobie często zarzucał, że popełnił wiele błędów wychowawczych, bo ciężko pracując jako sędzia, zaniedbywał je i pozostawiał wszystko na „głowie” żony. Kiedy jednak odbierał telefony od córki, czy syna, myślałam często, że zupełnie niepotrzebnie robi sobie te wyrzuty. Chcąc nie chcąc, byłam wielokrotnie świadkiem takich rozmów i słysząc jak rozmawia, a także jak opowiada o Rodzinie, wiem, że z całą pewnością Pan Sędzia był wspaniałym Tatą i Mężem. Z ciepłem i nieukrywaną miłością opowiadał o swoich Bliskich. W ostatnich latach Jego oczkiem w głowie był ukochany wnuczek. Często opowiadał jaki jest radosny, mądry, o tym, że cieszy się jak rośnie, bo dzięki temu, ma z nim coraz lepszy kontakt jako Dziadek. I właśnie na tę przyszłość jako dziadka i sędziego w stanie spoczynku miał wiele planów. Chciał podróżować, przeczytać książki, na które stale nie miał czasu, zająć się ogrodem. W obliczu licznych zmian jakie zaszły w Sądzie Najwyższym i nie godzenia się z istniejącym stanem rzeczy miał jednak to poczucie, że musi pozostać na swoim stanowisku. Mobilizował Kolegów, żywo interesował się zmianami, denerwował się na wszelkie akty bezprawia i stale powtarzał, że sam nigdy się podda jakimkolwiek naciskom. 
        Przed pamiętnym dniem, kiedy trafił do szpitala czekałam na Pana Sędziego, jak zwykle w poniedziałek, kiedy przyjeżdżał po weekendzie do Warszawy. Tego dnia wyjątkowo nie zadzwonił, że już wyjechał. Skontaktowałam się więc sama, aby zapytać, czy wszystko jest w porządku. W głosie wyjątkowo wydał mi się smutny, a był to już być może objaw choroby. W trakcie pobytu w szpitalu rozmawiałam z Panem Sędzią dwukrotnie, za każdym razem dziękował za wszystko co dla Niego robię.
        Śmierć Pana Sędziego Andrzeja Ryńskiego była nagła i zdecydowanie przedwczesna, do końca wierzyłam, że wygra z chorobą i wróci, nawet jeśli nie do pracy, to przynajmniej do Rodziny, aby cieszyć się stanem spoczynku. Stało się inaczej. W sercu pozostaje smutek, pustka, tęsknota i żal za tak wczesne odejście. Życie na sądowym korytarzu znowu zamarło.
        Panie Sędzio, dziękuję Panu za te lata naszej współpracy, dziękuję za okazane serce, za zaufanie, za Pana codzienny uśmiech i życzliwość, dziękuję za wszelkie uwagi, wskazówki, za wszystko czego mnie Pan nauczył. Na zawsze pozostanie Pan w mojej pamięci.
Joanna Mierzwińska – Lorencka